Konfekcja damska
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Konfekcja damska
Wkraczając w świat odzieży damskiej ciężko jest na dłużej zatrzymać na czymś wzrok; z wieszaków kuszą kreacje najróżniejsze, przykuwające uwagę a to detalem, to znów idealnym krojem czy śmiałą innowacją. Od dodatków zaczynając, przechodząc przez stroje codzienne, docierając do najbardziej wyszukanych i zachwycających kreacji wieczorowych - wszystko tutaj ma za zadanie ukazywać wyjątkowość, porywać zmysły, wyznaczać najwyższą wartość. Osobistości, które można spotkać między tymi modowymi arcydziełami nie należą do postaci nijakich czy pierwszych z brzegu: suknie projektowane przez najlepszych londyńskich i światowych projektantów, a sprzedane w tym budynku, zdobiły niejedną szlachetnie urodzoną damę na sabatach, skupiających arystokratyczną śmietankę towarzyską świata czarodziejów.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:45, w całości zmieniany 1 raz
Estelle z kolei nie przejmowała się artykułem w jakimś podrzędnym czasopiśmie, bo wiedziała, że najpierw musi wrócić do zdrowia - w innym przypadku żaden szlachcic nie zechciałby chorej żony, przy której stanie psychicznym stawiano znak zapytania - dzieci dziećmi, a jednak nie było pewności, że zaczątki choroby psychicznej nie przeszłyby na potomka. Wiedziała też, że to dawało jej jakiś czas spokoju więcej, niż w przypadku Evelyn; podejrzewała, że to właśnie ona pierwsza stanie na ślubnym kobiercu. Sama zresztą powoli przekonywała się do idei małżeństwa z rozsądku, niźli wielkiego uczucia, bo nie mogła dłużej znieść mieszkania z nadopiekuńczą rodziną. I właśnie mąż zapewniał jej drogę ucieczki od ciągłego doglądania i tych samych pytań, które po kolei padały każdego dnia, co poniekąd motywowało ją do dzisiejszego wyjścia.
Na miejscu wyjawiła swoje oczekiwania obsługującej ją sprzedawczyni, a kiedy ta zniknęła pomiędzy wieszakami, zerknęła na siostrę.
- W tych ciemnych barwach wyglądasz tak, jakbyś nosiła żałobę i nie posiadała w szafie innych strojów. - Powiedziała spokojnie, z tonem podobnym do tego, którym raczyła siostrę kilka lat temu, jako ta lepsza na szlacheckich salonach i przyjęciach. - Jesteś młoda, na powagę jeszcze przyjdzie pora, a ojciec nie obrazi się za jedną suknię w innym kolorze. Sam tego nie przestrzega. Matka również, kiedy ubierała mnie w błękity, brązy i róże. - Mogła wkraczać w niekomfortowy dla siostry temat, bo z perspektywy czasu dostrzegała, że nie zachowywała się wtedy dla niej zbyt przyjemnie. Wiedziała też, że dzielono je wtedy na "tą mądrzejszą" i "tą ładniejszą", co w gruncie rzeczy odbierała teraz za krzywdzące.
- Nie bój się wzorów i dodatków, moja droga. Nie są zakazane, a takie perły idealnie podkreślą twoją łabędzią szyję. - Nie zwróciła szczególnej uwagi na to, że po raz pierwszy od czasów szkolnych doradzała siostrze w kwestiach ubioru i sama zaczęła ponownie przykładać do nich dużą wagę - być może jednak jej siostrę zainteresowała ta zmiana. Maj był przecież pełen niespodzianek.
- Pasowałoby też złożyć wizytę kosmetyczce i fryzjerom. Moje włosy wołają o pomstę. - Chwyciwszy kosmyk włosów oglądnęła go z lekkim niepokojem. Dotychczas połyskujące zdrowym blaskiem czarne jak smoła włosy teksturą przypominały suchą trawę.
Na miejscu wyjawiła swoje oczekiwania obsługującej ją sprzedawczyni, a kiedy ta zniknęła pomiędzy wieszakami, zerknęła na siostrę.
- W tych ciemnych barwach wyglądasz tak, jakbyś nosiła żałobę i nie posiadała w szafie innych strojów. - Powiedziała spokojnie, z tonem podobnym do tego, którym raczyła siostrę kilka lat temu, jako ta lepsza na szlacheckich salonach i przyjęciach. - Jesteś młoda, na powagę jeszcze przyjdzie pora, a ojciec nie obrazi się za jedną suknię w innym kolorze. Sam tego nie przestrzega. Matka również, kiedy ubierała mnie w błękity, brązy i róże. - Mogła wkraczać w niekomfortowy dla siostry temat, bo z perspektywy czasu dostrzegała, że nie zachowywała się wtedy dla niej zbyt przyjemnie. Wiedziała też, że dzielono je wtedy na "tą mądrzejszą" i "tą ładniejszą", co w gruncie rzeczy odbierała teraz za krzywdzące.
- Nie bój się wzorów i dodatków, moja droga. Nie są zakazane, a takie perły idealnie podkreślą twoją łabędzią szyję. - Nie zwróciła szczególnej uwagi na to, że po raz pierwszy od czasów szkolnych doradzała siostrze w kwestiach ubioru i sama zaczęła ponownie przykładać do nich dużą wagę - być może jednak jej siostrę zainteresowała ta zmiana. Maj był przecież pełen niespodzianek.
- Pasowałoby też złożyć wizytę kosmetyczce i fryzjerom. Moje włosy wołają o pomstę. - Chwyciwszy kosmyk włosów oglądnęła go z lekkim niepokojem. Dotychczas połyskujące zdrowym blaskiem czarne jak smoła włosy teksturą przypominały suchą trawę.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Evelyn nie była osobą, która z wypiekami na twarzy zaczytywała się w Czarownicy. Slughornowie nie lubili jednak rozgłosu, zwłaszcza niepochlebnego, a ustawienie jej i siostry w jednym szeregu z pannami, które z premedytacją uciekały od obowiązków wobec rodu, nie było czymś przyjemnym. W każdym razie Evelyn poczuła się zniesmaczona, kiedy matka z niepokojem wezwała ją do siebie, pokazując, co wyczytała w gazecie. Guinevere, choć już dawno wypełniła własny obowiązek zamążpójścia i urodzenia mężowi potomstwa (z czego wywiązała się bardzo dobrze, dając Francisowi Slughornowi aż czworo dzieci), wciąż emocjonowała się towarzyskimi nowinkami i nie podobało jej się, że nawet Czarownica zwraca uwagę na późny wiek jej córek. Niestety przestały już być młódkami i obie zbliżały się już do staropanieństwa. To dawało Evelyn do myślenia, uświadamiało, że może powinna coś zmienić, jeśli nie chciała być wytykana palcami jak Lucinda, którą naprawdę lubiła, ale wiedziała też, że w pewnych kwestiach zdecydowanie nie była ona przykładem dobrej damy i że nie powinno się jej naśladować. Do myślenia dawało jej też to, że jej rówieśniczki, a nawet młodsze dziewczęta wychodziły już za mąż, a ona wciąż była sama, a taryfa ulgowa podarowana przez ojca mogła w towarzystwie zwrócić się przeciwko niej, piętnując ją jako mniej wartościową. Estelle była w jeszcze gorszej sytuacji, bo do wieku dochodziła kwestia jej choroby.
Nie wiadomo też jak to wszystko miało wyglądać w obecnym czasie, kiedy na świecie coś wyraźnie się psuło. Czy to sprawi, że ojciec przyspieszy wydanie ich za mąż, czy może wręcz przeciwnie, jednak postanowi zatrzymać je dłużej w rodzinnym gnieździe? Nie wiadomo.
Ale teraz mogły obie skupić się na zadaniu typowo kobiecym i nie wymagającym zawiłego myślenia. Evelyn może nie przepadała szczególnie za ubraniowymi zakupami, ale zawsze dbała o swój wygląd i nie wychodziła z domu odziana niestarannie. Nie podążała też za absurdalnie nowoczesną modą wzorowaną na szlamie; zdecydowanie wolała typowo szlacheckie, tradycyjne kroje, a w takie można było zaopatrzyć się u Parkinsonów. Większość jej sukni miała różne odcienie borda, ale na mniej oficjalne wyjścia zakładała też inne kolory, choć z pastelowymi zerwała na etapie nastoletnim, a im była starsza tym chętniej wybierała ciemniejsze, bardziej nasycone barwy.
- Więc jaki kolor proponujesz? – zapytała, przyglądając się siostrze. – Byle nie jasny róż, jest dobry dla pięciolatki, ale nie dla panny oczekującej na swoje zaręczyny.
Rzeczywiście, wciąż pamiętała tamten podział. Estelle zawsze była tą ładniejszą, Evelyn tą mądrzejszą. Ale co jej z tego przyszło? Tylko tyle, że mężczyźni najwyraźniej nie chcieli się oświadczać zbyt mądrej dla nich kobiecie, preferując ładniejsze panienki których głównym zamiłowaniem były suknie i ploteczki. Może gdyby była trochę bardziej jak one nie musiałaby się bać staropanieństwa? Może powinna wziąć przykład z Estelle, która najwyraźniej ożywiła się i zachowywała się dziś bardziej jak ta dawna Estelle. Cieszyło ją to; może był to znak że wracała do zdrowia?
- Co myślisz o tym? – zapytała, wskazując jedną z wiszących w pobliżu sukien o butelkowozielonym kolorze. Była długa, choć pozbawiona nadmiaru zdobień.
- Moje też nie wyglądają najlepiej – zauważyła, choć wciąż pamiętała, jak taka wizyta w salonie piękności skończyła się poprzednio. – Ale nie odwiedzajmy salonu na Pokątnej, dobrze? Jeszcze długo nie będę chciała pojawiać się w jego progach. – Skrzywiła się, aż za dobrze pamiętając, jak paskudnie je tam potraktowano. Jej duma wciąż bolała.
- Rozmawiałaś ostatnio z matką? – zapytała jeszcze, dyskretnie próbując wybadać grunt i zorientować się, czy Guinevere wspominała także Estelle o ewentualnych planach ojca wobec nich. Czuła, że powinny o tym porozmawiać.
Nie wiadomo też jak to wszystko miało wyglądać w obecnym czasie, kiedy na świecie coś wyraźnie się psuło. Czy to sprawi, że ojciec przyspieszy wydanie ich za mąż, czy może wręcz przeciwnie, jednak postanowi zatrzymać je dłużej w rodzinnym gnieździe? Nie wiadomo.
Ale teraz mogły obie skupić się na zadaniu typowo kobiecym i nie wymagającym zawiłego myślenia. Evelyn może nie przepadała szczególnie za ubraniowymi zakupami, ale zawsze dbała o swój wygląd i nie wychodziła z domu odziana niestarannie. Nie podążała też za absurdalnie nowoczesną modą wzorowaną na szlamie; zdecydowanie wolała typowo szlacheckie, tradycyjne kroje, a w takie można było zaopatrzyć się u Parkinsonów. Większość jej sukni miała różne odcienie borda, ale na mniej oficjalne wyjścia zakładała też inne kolory, choć z pastelowymi zerwała na etapie nastoletnim, a im była starsza tym chętniej wybierała ciemniejsze, bardziej nasycone barwy.
- Więc jaki kolor proponujesz? – zapytała, przyglądając się siostrze. – Byle nie jasny róż, jest dobry dla pięciolatki, ale nie dla panny oczekującej na swoje zaręczyny.
Rzeczywiście, wciąż pamiętała tamten podział. Estelle zawsze była tą ładniejszą, Evelyn tą mądrzejszą. Ale co jej z tego przyszło? Tylko tyle, że mężczyźni najwyraźniej nie chcieli się oświadczać zbyt mądrej dla nich kobiecie, preferując ładniejsze panienki których głównym zamiłowaniem były suknie i ploteczki. Może gdyby była trochę bardziej jak one nie musiałaby się bać staropanieństwa? Może powinna wziąć przykład z Estelle, która najwyraźniej ożywiła się i zachowywała się dziś bardziej jak ta dawna Estelle. Cieszyło ją to; może był to znak że wracała do zdrowia?
- Co myślisz o tym? – zapytała, wskazując jedną z wiszących w pobliżu sukien o butelkowozielonym kolorze. Była długa, choć pozbawiona nadmiaru zdobień.
- Moje też nie wyglądają najlepiej – zauważyła, choć wciąż pamiętała, jak taka wizyta w salonie piękności skończyła się poprzednio. – Ale nie odwiedzajmy salonu na Pokątnej, dobrze? Jeszcze długo nie będę chciała pojawiać się w jego progach. – Skrzywiła się, aż za dobrze pamiętając, jak paskudnie je tam potraktowano. Jej duma wciąż bolała.
- Rozmawiałaś ostatnio z matką? – zapytała jeszcze, dyskretnie próbując wybadać grunt i zorientować się, czy Guinevere wspominała także Estelle o ewentualnych planach ojca wobec nich. Czuła, że powinny o tym porozmawiać.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zerknęła na suknię, którą Evelyn jej pokazała - długą chwilę wpatrywała się w nią krytycznym wzrokiem, by wreszcie ruszyć w kierunku półek z dodatkami.
- W takim odcieniu zieleni ci dobrze. Dołóż do tego delikatne perły i kilka ozdobnych spinek we włosy. - Wskazała podbródkiem na gablotkę z kompletem składającym się z naszyjnika, pierścionka oraz dwóch wsuwek zdobionych perełkami. - Pasuje ci również głęboka czerwień i zdziwiłabyś się, ale róże też. Odmładzają, podkreślają twoją niewinność. Zresztą, teraz pięciolatki zaczęły nosić się w ciemnych barwach przez co, tak między nami, wyglądają okropnie. - Powiedziała cicho, schylając się konspiracyjnie w kierunku siostry. Nie chciała, by jej słowa dotarły do szerszego grona, jednak nie mówiła nic złego, ani tym bardziej niezgodnego z własnymi myślami. - Widziałabym cię też w błękicie, jak tę księżniczkę z opowieści matki. - Czasami miewała przebłyski, że powoli zaczynają nudzić ją suknie i chciałaby coś diametralnie zmienić w swoim wyglądzie, bądź samym ubiorze. Potem jednak uznawała, że mogłaby się spotkać nie tyle ze sprzeciwem rodziny (która raczej stała za nią murem), a otoczenia, które w tej chwili i tak spozierało podejrzliwie na brak męża w jej wieku. Wspomnienie o salonie piękności na Pokątnej wywołało na bladej skórze szlachcianki gęsią skórkę i spowodowało, że zamilkła na moment.
- O nie, nie, na pewno nie tam. Najpierw jednak pójdziemy na gorącą czekoladę. - Przypomniała o swoim planie, po czym zajęła się oglądaniem przyniesionych przez pracownicę strojów. Jeden z nich szczególnie urzekł jej serce, więc szybko popędziła go przymierzyć. Chociaż suknia wyglądała pięknie, tak po dokładniejszym przyglądnięciu się w przekłamanych światłach przymierzalni zaczynała dostrzegać pewne niedoskonałości w swojej cerze. Widać musiała wrócić z powrotem do podziemi pracowni, by zaopatrzyć się w zielone maseczki odmładzające - to zaś przypomniało jej o pewnej kwestii, którą chciała poruszyć na dzisiejszym wyjściu.
Na pytanie siostry początkowo nie odpowiedziała, zastanawiając się nad tym, co jej może powiedzieć - w międzyczasie wyszła zza grubej zasłony, ukazując światu kawałek wystającej, chudej łopatki i kręgosłupa. Czy matka z nią rozmawiała? Nie. Czy ojciec z nią rozmawiał? Tym bardziej nie. O ewentualnych planach dowiedziała się zupełnie przypadkowo wchodząc do pomieszczenia wprost w środek konwersacji dwóch służek. Z początku niechętnie przyznały co i kto był tematem ich rozmów, ale w związku z obopólną sympatią szybko zdradziły jej resztę. Przed rodziną oczywiście udawała, że nie ma pojęcia, zastanawiając się kiedy przestaną traktować ją jak jajko i wreszcie poważnie porozmawiają. Uśmiechając się lekko, oglądnęła w lustrze sylwetkę w nowej sukni, którą przed chwilą pracownica pomogła jej zapiąć na plecach.
- Nie. Jednakże rozumiem aluzje, które niby dyskretnie wplata w swoje wypowiedzi. - Odparła w końcu; suknia leżała wprost idealnie, podkreślając wcięcie talii i biodra, odpowiednio równoważące się szerokością z ramionami. - Rozumiem też, że ty coś wiesz i chętnie się tym ze mną podzielisz? - No dalej, Evelyn. Spoglądając w lustro, wyłapała w nim odbijające się spojrzenie niebieskich oczu siostry.
- W takim odcieniu zieleni ci dobrze. Dołóż do tego delikatne perły i kilka ozdobnych spinek we włosy. - Wskazała podbródkiem na gablotkę z kompletem składającym się z naszyjnika, pierścionka oraz dwóch wsuwek zdobionych perełkami. - Pasuje ci również głęboka czerwień i zdziwiłabyś się, ale róże też. Odmładzają, podkreślają twoją niewinność. Zresztą, teraz pięciolatki zaczęły nosić się w ciemnych barwach przez co, tak między nami, wyglądają okropnie. - Powiedziała cicho, schylając się konspiracyjnie w kierunku siostry. Nie chciała, by jej słowa dotarły do szerszego grona, jednak nie mówiła nic złego, ani tym bardziej niezgodnego z własnymi myślami. - Widziałabym cię też w błękicie, jak tę księżniczkę z opowieści matki. - Czasami miewała przebłyski, że powoli zaczynają nudzić ją suknie i chciałaby coś diametralnie zmienić w swoim wyglądzie, bądź samym ubiorze. Potem jednak uznawała, że mogłaby się spotkać nie tyle ze sprzeciwem rodziny (która raczej stała za nią murem), a otoczenia, które w tej chwili i tak spozierało podejrzliwie na brak męża w jej wieku. Wspomnienie o salonie piękności na Pokątnej wywołało na bladej skórze szlachcianki gęsią skórkę i spowodowało, że zamilkła na moment.
- O nie, nie, na pewno nie tam. Najpierw jednak pójdziemy na gorącą czekoladę. - Przypomniała o swoim planie, po czym zajęła się oglądaniem przyniesionych przez pracownicę strojów. Jeden z nich szczególnie urzekł jej serce, więc szybko popędziła go przymierzyć. Chociaż suknia wyglądała pięknie, tak po dokładniejszym przyglądnięciu się w przekłamanych światłach przymierzalni zaczynała dostrzegać pewne niedoskonałości w swojej cerze. Widać musiała wrócić z powrotem do podziemi pracowni, by zaopatrzyć się w zielone maseczki odmładzające - to zaś przypomniało jej o pewnej kwestii, którą chciała poruszyć na dzisiejszym wyjściu.
Na pytanie siostry początkowo nie odpowiedziała, zastanawiając się nad tym, co jej może powiedzieć - w międzyczasie wyszła zza grubej zasłony, ukazując światu kawałek wystającej, chudej łopatki i kręgosłupa. Czy matka z nią rozmawiała? Nie. Czy ojciec z nią rozmawiał? Tym bardziej nie. O ewentualnych planach dowiedziała się zupełnie przypadkowo wchodząc do pomieszczenia wprost w środek konwersacji dwóch służek. Z początku niechętnie przyznały co i kto był tematem ich rozmów, ale w związku z obopólną sympatią szybko zdradziły jej resztę. Przed rodziną oczywiście udawała, że nie ma pojęcia, zastanawiając się kiedy przestaną traktować ją jak jajko i wreszcie poważnie porozmawiają. Uśmiechając się lekko, oglądnęła w lustrze sylwetkę w nowej sukni, którą przed chwilą pracownica pomogła jej zapiąć na plecach.
- Nie. Jednakże rozumiem aluzje, które niby dyskretnie wplata w swoje wypowiedzi. - Odparła w końcu; suknia leżała wprost idealnie, podkreślając wcięcie talii i biodra, odpowiednio równoważące się szerokością z ramionami. - Rozumiem też, że ty coś wiesz i chętnie się tym ze mną podzielisz? - No dalej, Evelyn. Spoglądając w lustro, wyłapała w nim odbijające się spojrzenie niebieskich oczu siostry.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Evelyn nie znała się szczególnie na modzie. Najbardziej ceniła w sukniach ich stosowność i elegancję połączoną z wygodą. Nie przepadała za nadmiarem niepraktycznych ozdób, które często krępowały ruchy i sprawiały, że czuła się jak nadmiernie obwieszona świecidełkami choinka. Ale jak przystało na damę nie lubiła prezentować się niechlujnie, nie lubiła też eksperymentować; ekstrawagancja w ich sferach nie była zbyt pożądana. A Evelyn nie chciała się wyróżniać w sposób negatywny.
- Lubię czerwienie – powiedziała. W jej garderobie przeważały odcienie borda i czerwieni, rodowe barwy Slughornów oraz Rosierów, z których wywodziła się ich matka. Guinevere kochała swoje rodowe barwy i symbolikę, szczególnie róże, które wciąż z pasją hodowała w jednej ze szklarni. Te na zewnątrz niestety ucierpiały przez anomalie. – Ale ta zieleń też jest całkiem ładna. Ewentualnie ciemny niebieski... Trudno się zdecydować – zastanawiała się. Nie tak łatwo było wybrać suknię, nawet kiedy już myślała o odejściu na moment od barw rodowych i wybrania czegoś innego, wybór był spory. Mnóstwo eleganckich sukni w różnych krojach i kolorach. – Nieczęsto mam okazję widzieć jakieś dzieci. Bardziej jednak niż ciemne kolory martwiłoby mnie nadmierne... rozluźnienie dobrych obyczajów. Zapatrzenie w mugoli... czy przesadna równość – zauważyła, bo miała wrażenie, że teraz było inaczej niż wtedy, gdy sama była dzieckiem, że nawet w szlacheckich rodach coś się zmieniało. Nie chodziło tylko o równość i tolerancję dla nieczystej krwi, ale nawet o tradycyjne podziały płci i tego, co wypadało robić dziewczętom a co chłopcom. Chociaż miała swoje za uszami i nie zawsze była grzeczną panienką, to jednak pewnych zasad musiała przestrzegać. Choć pisma pokroju Czarownicy zawsze traktowała raczej z przymrużeniem oka i dystansem, nawet w ich artykułach czasem można było dopatrzeć się odrobiny prawdy. Zgubny postęp i niezdrowy pęd ku niezależności nie były dobre. Nie, gdy niektóre kobiety zaczynały upodabniać się do mężczyzn i pracowały jak mężczyźni oraz nic sobie nie robiły z powinności wobec rodu. Ale zarówno mężczyźni jak i kobiety mieli swoje określone role w społeczeństwie, co miało swoje uzasadnienie.
Spojrzała na Estelle, która także wybierała dla siebie suknię.
- Wciąż wyglądasz blado – zauważyła z niepokojem. Estelle zawsze była bardzo chuda i blada, ale teraz było to szczególnie widoczne. – Może powinnaś zdecydować się na jakiś ciepły kolor? W zimnych wyglądasz jeszcze bardziej... niezdrowo.
Martwiła się. W końcu to była jej siostra, nic więc dziwnego, że budziła w niej pewne opiekuńcze odruchy. O dziwo, częściej to Evelyn czuła się w obowiązku by zatroszczyć się o starszą siostrę niż odwrotnie, szczególnie ostatnio, gdy Estelle podupadła na zdrowiu. Były zresztą w tak zbliżonym wieku, że zawsze wychowywały się razem i były sobie bliskie.
- Czekolada brzmi dobrze. Szczególnie tobie się teraz przyda – dodała z lekkim uśmiechem, bo jej siostra wyglądała jakby potrzebowała solidnej dawki energii.
Słysząc jej pytanie, zamyśliła się na moment.
- Właściwie nic konkretnego – rzekła. Myślała że może Estelle, jako ta starsza, mimo wszystko wie coś, czego matka nie zdradziła najmłodszej córce. – Często wspomina o tym artykule z Czarownicy. Słyszałam też niechcący... Że ojciec coś planuje. Że prowadzi już rozmowy... I kto wie, może jeszcze tego lata poznamy swoich narzeczonych? Nasza kuzynka za miesiąc wychodzi za mąż, a jest od nas młodsza. Nie chcę, by później stawiano mnie w jednym szeregu z tymi wszystkimi... postępowymi pannami. Nie jestem taka jak one – podkreśliła. Lubiła być sobą, to prawda, ale obnoszenie się z niezależnością było wstydem dla panny.
Ta kwestia bardzo ją nurtowała, bo z jednej strony pragnęła już wiedzieć, kto miał być jej przeznaczony i nie obawiać się piętna staropanieństwa, a z drugiej... bała się zmiany swojego życia, przejścia pod pieczę innego rodu. To było stresujące, ale każda panna musiała przez to przejść, chyba że była wybrakowana i nikt jej nie chciał.
A Evelyn nie chciała być tą wybrakowaną, gorszą. Wolała więc zmierzyć się z tym, co miało ją czekać z podniesioną głową.
- Wciąż zastanawiam się, kto to będzie. A ty? – odezwała się po chwili, zastanawiając się, jakich kawalerów znała i którzy potencjalnie mogliby być brani pod uwagę przez ich ojca.
- Lubię czerwienie – powiedziała. W jej garderobie przeważały odcienie borda i czerwieni, rodowe barwy Slughornów oraz Rosierów, z których wywodziła się ich matka. Guinevere kochała swoje rodowe barwy i symbolikę, szczególnie róże, które wciąż z pasją hodowała w jednej ze szklarni. Te na zewnątrz niestety ucierpiały przez anomalie. – Ale ta zieleń też jest całkiem ładna. Ewentualnie ciemny niebieski... Trudno się zdecydować – zastanawiała się. Nie tak łatwo było wybrać suknię, nawet kiedy już myślała o odejściu na moment od barw rodowych i wybrania czegoś innego, wybór był spory. Mnóstwo eleganckich sukni w różnych krojach i kolorach. – Nieczęsto mam okazję widzieć jakieś dzieci. Bardziej jednak niż ciemne kolory martwiłoby mnie nadmierne... rozluźnienie dobrych obyczajów. Zapatrzenie w mugoli... czy przesadna równość – zauważyła, bo miała wrażenie, że teraz było inaczej niż wtedy, gdy sama była dzieckiem, że nawet w szlacheckich rodach coś się zmieniało. Nie chodziło tylko o równość i tolerancję dla nieczystej krwi, ale nawet o tradycyjne podziały płci i tego, co wypadało robić dziewczętom a co chłopcom. Chociaż miała swoje za uszami i nie zawsze była grzeczną panienką, to jednak pewnych zasad musiała przestrzegać. Choć pisma pokroju Czarownicy zawsze traktowała raczej z przymrużeniem oka i dystansem, nawet w ich artykułach czasem można było dopatrzeć się odrobiny prawdy. Zgubny postęp i niezdrowy pęd ku niezależności nie były dobre. Nie, gdy niektóre kobiety zaczynały upodabniać się do mężczyzn i pracowały jak mężczyźni oraz nic sobie nie robiły z powinności wobec rodu. Ale zarówno mężczyźni jak i kobiety mieli swoje określone role w społeczeństwie, co miało swoje uzasadnienie.
Spojrzała na Estelle, która także wybierała dla siebie suknię.
- Wciąż wyglądasz blado – zauważyła z niepokojem. Estelle zawsze była bardzo chuda i blada, ale teraz było to szczególnie widoczne. – Może powinnaś zdecydować się na jakiś ciepły kolor? W zimnych wyglądasz jeszcze bardziej... niezdrowo.
Martwiła się. W końcu to była jej siostra, nic więc dziwnego, że budziła w niej pewne opiekuńcze odruchy. O dziwo, częściej to Evelyn czuła się w obowiązku by zatroszczyć się o starszą siostrę niż odwrotnie, szczególnie ostatnio, gdy Estelle podupadła na zdrowiu. Były zresztą w tak zbliżonym wieku, że zawsze wychowywały się razem i były sobie bliskie.
- Czekolada brzmi dobrze. Szczególnie tobie się teraz przyda – dodała z lekkim uśmiechem, bo jej siostra wyglądała jakby potrzebowała solidnej dawki energii.
Słysząc jej pytanie, zamyśliła się na moment.
- Właściwie nic konkretnego – rzekła. Myślała że może Estelle, jako ta starsza, mimo wszystko wie coś, czego matka nie zdradziła najmłodszej córce. – Często wspomina o tym artykule z Czarownicy. Słyszałam też niechcący... Że ojciec coś planuje. Że prowadzi już rozmowy... I kto wie, może jeszcze tego lata poznamy swoich narzeczonych? Nasza kuzynka za miesiąc wychodzi za mąż, a jest od nas młodsza. Nie chcę, by później stawiano mnie w jednym szeregu z tymi wszystkimi... postępowymi pannami. Nie jestem taka jak one – podkreśliła. Lubiła być sobą, to prawda, ale obnoszenie się z niezależnością było wstydem dla panny.
Ta kwestia bardzo ją nurtowała, bo z jednej strony pragnęła już wiedzieć, kto miał być jej przeznaczony i nie obawiać się piętna staropanieństwa, a z drugiej... bała się zmiany swojego życia, przejścia pod pieczę innego rodu. To było stresujące, ale każda panna musiała przez to przejść, chyba że była wybrakowana i nikt jej nie chciał.
A Evelyn nie chciała być tą wybrakowaną, gorszą. Wolała więc zmierzyć się z tym, co miało ją czekać z podniesioną głową.
- Wciąż zastanawiam się, kto to będzie. A ty? – odezwała się po chwili, zastanawiając się, jakich kawalerów znała i którzy potencjalnie mogliby być brani pod uwagę przez ich ojca.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Chwilowy entuzjazm i radość z dobierania siostrze nowego koloru sukni szybko prysnęła, gdy ta w swoją wypowiedź wtrąciła ideologiczne kwestie, których w ostatnim czasie nasłuchała się ponad normę. Jako dama miała co prawda swoje zdanie, którego nie wygłaszała głośno, bo nauczona była przez matkę nie podejmować politycznych kwestii i tym bardziej rozgłaszania swojej opinii na prawo i na lewo. I chociaż wiele razy wprost korciło ją, by wtrącić swoje kilka sykli do tematu, tak z grzecznościowym uśmiechem odwracała się i wychodziła udając, że się przecież nie zna. A opinię wygłaszała tylko wśród bliskich, ot, czysta zagrywka, zapewniająca jej spokój.
- W takim razie poprosimy czerwień, ciemny niebieski i tę zieleń. Koniecznie proszę dobrać do tego buty. - Poinstruowała drugą z obsługujących je sprzedawczyń, odpuszczając sobie namawianie siostry na ekstrawagancką suknię. Wiedziała bowiem, że nie przeforsuje jej uporu. Zachwycając się kreacjami wokół nie zwróciła z początku uwagi na wytknięcie jej niezdrowego wyglądu, a raczej udawała, że puściła komentarz mimo uszu - nie miała zamiaru wytykać rodzonej siostrze nietaktu i faktu, że mogła zasugerować jej zmianę toru poszukiwań w milszy sposób. Posyłając sprzedawczyni porozumiewawcze spojrzenie odczekała, aż ta ruszy na poszukiwania żywszej sukni.
W kwestii małżeństwa miały zgoła odmienne zdania i Estelle nie mogła pojąć z czego to wynikało. Dotychczas to Evelyn nie przejmowała się opinią innych, nie lubiła świecić w towarzystwie i właściwie wykazywała się opanowaniem, a także spokojem. A teraz? Nie poznawała jej; panikowała, miała dużo wątpliwości i od pewnego czasu coraz częściej zakrawały o tematy małżeństwa, nad którym z kolei starsza nie rozwodziła się zbyt długo. Dlatego teraz, kiedy ponownie poruszyła tę kwestię, słuchała jej przez moment, a potem niepostrzeżenie wyłączyła się z rozmowy, oglądając w lustrze suknię. Znając Eve bardzo dobrze wiedziała, że nie powie jej nic nowego, czego nie słyszała wcześniej. Gdy skończyła, odwróciła się do niej przodem.
- Wiem, kochanie. Ale dajmy już spokój postępowym pannom, to nie twój problem, by zaprzątać nim sobie śliczną główkę. Każdy robi to, co uważa za słuszne. A niektórzy, cóż, nie mają tego przywileju i powinni myśleć o sobie i bliskich, zamiast porównywać się do reszty. - Wiedziała, że zrozumie dwojaki sens wypowiedzianych słów, na koniec przypieczętowanych gorzkim uśmiechem. Miała więc nadzieję, że chociaż tym razem oszczędzą sobie pogadanki o kobiecych zachowaniach, poglądów i wymieniania odmiennych opinii. Nie w miejscu publicznym.
W porównaniu z młodszą siostrą, Estelle nie zastanawiała się kim będzie jej przyszły narzeczony. W zasadzie w ogóle nie myślała o małżeństwie, mając ważniejsze sprawy na głowie, jak choroba, której dziwne zaostrzenie wciąż nie rozstało racjonalnie wyjaśnione. Dopóki zresztą miewała zaniki pamięci i mdlała, czasem kilka razy dziennie, wątpiła, że prędko ojciec wyda ją za mąż - z chorobą była inna, wybrakowana, co gdyby nie donosiła ciąży lub nie mogła w nią zajść? Przyniosłaby wstyd sobie, rodzinie i przede wszystkim rodzinie przyszłego męża, której nie byłaby w stanie dać dziedzica. Ślepo wierzyła, że mimo wieku jej zdrowie jest dla rodziny zdecydowanie ważniejsze i jeszcze jakiś czas zatrzymają ją przy sobie. I między innymi przez to balansowanie na granicy niepewności nie wyjawiła ojcu swoich planów o podjęciu kursu uzdrowiciela w szpitalu.
- W tej chwili, droga siostro, mam inne zmartwienia niż domniemany kandydat na męża. - Odparła po chwili milczenia, odwracając wzrok od siostry. Ten skierowała na kolejną suknię, w cieplejszym odcieniu i ze zdobieniami, ale niezadowolony grymas przemknął przez bladą twarz kobiety. Od kiedy Evelyn zwróciła uwagę na to, że wygląda niezdrowo, tak zaczęła zwracać na to przesadną uwagę chwilowo tracąc wszelką radość z zakupów i uzupełnienia garderoby. - Jeśli rodzice zechcą wreszcie ze mną porozmawiać i przedstawią mi swój pomysł - wtedy zacznę się zastanawiać co dalej. Póki co cieszę się spokojem. - Wróciła za kotarę, by przebrać się w przyniesioną suknię. Po kilku sekundach jednak wyglądnęła zza niej, rzucając siostrze rozbawione spojrzenie. - Oby tylko nie był starym wdowcem. - I zniknęła ponownie za grubym materiałem, gramoląc się i gimnastykując z nową kreacją.
- W takim razie poprosimy czerwień, ciemny niebieski i tę zieleń. Koniecznie proszę dobrać do tego buty. - Poinstruowała drugą z obsługujących je sprzedawczyń, odpuszczając sobie namawianie siostry na ekstrawagancką suknię. Wiedziała bowiem, że nie przeforsuje jej uporu. Zachwycając się kreacjami wokół nie zwróciła z początku uwagi na wytknięcie jej niezdrowego wyglądu, a raczej udawała, że puściła komentarz mimo uszu - nie miała zamiaru wytykać rodzonej siostrze nietaktu i faktu, że mogła zasugerować jej zmianę toru poszukiwań w milszy sposób. Posyłając sprzedawczyni porozumiewawcze spojrzenie odczekała, aż ta ruszy na poszukiwania żywszej sukni.
W kwestii małżeństwa miały zgoła odmienne zdania i Estelle nie mogła pojąć z czego to wynikało. Dotychczas to Evelyn nie przejmowała się opinią innych, nie lubiła świecić w towarzystwie i właściwie wykazywała się opanowaniem, a także spokojem. A teraz? Nie poznawała jej; panikowała, miała dużo wątpliwości i od pewnego czasu coraz częściej zakrawały o tematy małżeństwa, nad którym z kolei starsza nie rozwodziła się zbyt długo. Dlatego teraz, kiedy ponownie poruszyła tę kwestię, słuchała jej przez moment, a potem niepostrzeżenie wyłączyła się z rozmowy, oglądając w lustrze suknię. Znając Eve bardzo dobrze wiedziała, że nie powie jej nic nowego, czego nie słyszała wcześniej. Gdy skończyła, odwróciła się do niej przodem.
- Wiem, kochanie. Ale dajmy już spokój postępowym pannom, to nie twój problem, by zaprzątać nim sobie śliczną główkę. Każdy robi to, co uważa za słuszne. A niektórzy, cóż, nie mają tego przywileju i powinni myśleć o sobie i bliskich, zamiast porównywać się do reszty. - Wiedziała, że zrozumie dwojaki sens wypowiedzianych słów, na koniec przypieczętowanych gorzkim uśmiechem. Miała więc nadzieję, że chociaż tym razem oszczędzą sobie pogadanki o kobiecych zachowaniach, poglądów i wymieniania odmiennych opinii. Nie w miejscu publicznym.
W porównaniu z młodszą siostrą, Estelle nie zastanawiała się kim będzie jej przyszły narzeczony. W zasadzie w ogóle nie myślała o małżeństwie, mając ważniejsze sprawy na głowie, jak choroba, której dziwne zaostrzenie wciąż nie rozstało racjonalnie wyjaśnione. Dopóki zresztą miewała zaniki pamięci i mdlała, czasem kilka razy dziennie, wątpiła, że prędko ojciec wyda ją za mąż - z chorobą była inna, wybrakowana, co gdyby nie donosiła ciąży lub nie mogła w nią zajść? Przyniosłaby wstyd sobie, rodzinie i przede wszystkim rodzinie przyszłego męża, której nie byłaby w stanie dać dziedzica. Ślepo wierzyła, że mimo wieku jej zdrowie jest dla rodziny zdecydowanie ważniejsze i jeszcze jakiś czas zatrzymają ją przy sobie. I między innymi przez to balansowanie na granicy niepewności nie wyjawiła ojcu swoich planów o podjęciu kursu uzdrowiciela w szpitalu.
- W tej chwili, droga siostro, mam inne zmartwienia niż domniemany kandydat na męża. - Odparła po chwili milczenia, odwracając wzrok od siostry. Ten skierowała na kolejną suknię, w cieplejszym odcieniu i ze zdobieniami, ale niezadowolony grymas przemknął przez bladą twarz kobiety. Od kiedy Evelyn zwróciła uwagę na to, że wygląda niezdrowo, tak zaczęła zwracać na to przesadną uwagę chwilowo tracąc wszelką radość z zakupów i uzupełnienia garderoby. - Jeśli rodzice zechcą wreszcie ze mną porozmawiać i przedstawią mi swój pomysł - wtedy zacznę się zastanawiać co dalej. Póki co cieszę się spokojem. - Wróciła za kotarę, by przebrać się w przyniesioną suknię. Po kilku sekundach jednak wyglądnęła zza niej, rzucając siostrze rozbawione spojrzenie. - Oby tylko nie był starym wdowcem. - I zniknęła ponownie za grubym materiałem, gramoląc się i gimnastykując z nową kreacją.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Evelyn ostatnimi czasy trochę za dużo się wszystkim martwiła. Anomalie i choroba Estelle zrobiły swoje; ale najwyraźniej, choć zawsze odczuwała pewną wyższość w stosunku do płytkich panienek, też coś z nich w sobie miała, skoro tak bardzo przejmowała się brakiem adoratorów i widmem staropanieństwa. Bardzo ubodła ją ta wzmianka o niej w Czarownicy, stanowiła pewien cios w jej dumę i zarazem zimny kubeł wylany na głowę – miała już prawie dwadzieścia trzy lata. Czuła zazdrość, gdy kolejne kuzynki i znajome wychodziły za mąż, a ona nawet nie znała swojego przyszłego losu. To było w tym najgorsze, ta niepewność, na kogo trafi. I czy w ogóle na kogoś trafi. Bała się społecznego napiętnowania i wykluczenia, bycia wybrakowaną. Nie chciała być obiektem plotek, jak panny o wątpliwej reputacji. O ile dotychczas rzeczywiście nie przejmowała się zbyt mocno opinią innych na swój temat i nigdy nie garnęła się do bycia w centrum uwagi, czuła, że chyba czas coś w swoim życiu zmienić póki nie jest za późno, bo wolałaby faktycznie spędzić całe życie sama, otoczona kotami, niż poślubić osobnika niższej kategorii. Nawet Estelle mogła zauważyć pewną zmianę w niej w ciągu ostatnich paru miesięcy, to, że coraz częściej podejmowała temat małżeństwa, choć jeszcze rok temu potrafiła przez większość czasu rozprawiać o swojej pracy w rezerwacie i o składnikach eliksirów. Częściej też spoglądała na innych, choć nigdy nie interesowała się szczególnie plotkami i po Czarownicę sięgała tylko wtedy gdy pod ręką nie było absolutnie niczego lepszego. A w posiadłości Slughornów raczej nie brakowało lepszych lektur.
- Tak, te suknie będą... dobre – przytaknęła, wyrywając się z chwilowej zadumy. – I masz rację, może trochę przesadziłam. Może to nie jest odpowiedni moment... – urwała, spoglądając na siostrę. I uświadamiając sobie, jak nietaktowna była, zarówno wypominając jej niezdrowy wygląd, jak i zaczynając temat związków. Estelle była słaba, dopiero co dochodziła do siebie po chorobie, a ona znów zaczynała swoje wywody na temat stosowności oraz zaręczyn, martwiła się reputacją podczas gdy niektórzy mieli poważniejsze troski. Och, naprawdę źle na nią wpływała ta niepewność, zwłaszcza odkąd usłyszała że ojciec coś planuje. Od tamtego momentu myślała o tym przez dużą część czasu, zastanawiając się, jakie nowiny wkrótce usłyszą i czy będą one pomyślne dla nich.
Na dłuższą chwilę umilkła, udając, że nagle bardzo zainteresowała ją wisząca w pobliżu suknia w jej ulubionym burgundowym kolorze. Niestety dobra retoryka i wyczucie nie były jej najmocniejszą stroną. Slughornowie nie na darmo mieli w pewnych kręgach opinię nieco gburowatych. Z całą pewnością nie byli znani z umiejętności kwiecistej mowy i dobrego wyczucia sytuacji. Evelyn też nie, więc czasem zdarzało jej się być odrobinę zbyt szczerą i niekiedy sztywną. To ona zawsze była tą bardziej zasadniczą siostrą. Choć czasem sama się gubiła w tym wszystkim i nawet nie była pewna, o czym naprawdę marzy.
- Za dużo o tym myślę, droga siostro. Nawet teraz. Może też powinnam cieszyć się spokojem, bo nie wiadomo, jak długo on jeszcze potrwa. I czy faktycznie nie skończę z jakimś podstarzałym wdowcem. – Miała nadzieję, że nie. Choć staropanieństwo naprawdę nie było niczym dobrym. I stanowiło plamę na dobrym imieniu rodu. – Może powinnam bardziej cierpliwie czekać. Zająć myśli czymś innym i udawać, że wcale się niczym nie martwię. – Ani kwestią zaręczyn, ani anomaliami czy innymi niepokojącymi sprawami. Chociaż damie nie wypadało zbyt mocno się interesować niektórymi rzeczami, to w ostatnim czasie Evelyn trudno było udawać, że nie zauważa absolutnie niczego, co się działo wokół nich. Nawet jeśli przy dorosłych i obcych najczęściej milczała i wypowiadała poglądy ostrożniej, myślała, że w siostrze znajdzie oparcie. Choć może nie w tym momencie, najpierw Estelle musiała uporać się z własnym zdrowiem.
- Tyle, że ostatnio nie mam zbyt wielu zajęć i może dlatego myślę zbyt dużo. Nie mogę chodzić do rezerwatu. Całymi dniami błąkam się po komnatach lub próbuję czytać książki. Ojciec nie pozwala wychodzić samotnie nawet mnie. – Choć nie była chora jak Estelle, o wiele lepiej były widziane wyjścia w towarzystwie osób z rodziny niż samej. Może ciągle miał w pamięci tamtą napaść. I obecne anomalie.
Zmusiła się, by skupić się znów na pięknych strojach wokół nich, ale nagle jakoś przestała się z tego cieszyć. Zmusiła się jednak, żeby znowu się uśmiechnąć i dla poprawy humoru siostry sprawiać wrażenie zadowolonej i odprężonej.
- Na pewno będziesz przepięknie wyglądać w tych sukniach – zapewniła ją. – Może w czerwcu wybierzemy się w nich na sabat?
O ile do tego czasu znowu nie wydarzy się coś okropnego. Ale tego już nie powiedziała na głos, gryząc się w język.
- Tak, te suknie będą... dobre – przytaknęła, wyrywając się z chwilowej zadumy. – I masz rację, może trochę przesadziłam. Może to nie jest odpowiedni moment... – urwała, spoglądając na siostrę. I uświadamiając sobie, jak nietaktowna była, zarówno wypominając jej niezdrowy wygląd, jak i zaczynając temat związków. Estelle była słaba, dopiero co dochodziła do siebie po chorobie, a ona znów zaczynała swoje wywody na temat stosowności oraz zaręczyn, martwiła się reputacją podczas gdy niektórzy mieli poważniejsze troski. Och, naprawdę źle na nią wpływała ta niepewność, zwłaszcza odkąd usłyszała że ojciec coś planuje. Od tamtego momentu myślała o tym przez dużą część czasu, zastanawiając się, jakie nowiny wkrótce usłyszą i czy będą one pomyślne dla nich.
Na dłuższą chwilę umilkła, udając, że nagle bardzo zainteresowała ją wisząca w pobliżu suknia w jej ulubionym burgundowym kolorze. Niestety dobra retoryka i wyczucie nie były jej najmocniejszą stroną. Slughornowie nie na darmo mieli w pewnych kręgach opinię nieco gburowatych. Z całą pewnością nie byli znani z umiejętności kwiecistej mowy i dobrego wyczucia sytuacji. Evelyn też nie, więc czasem zdarzało jej się być odrobinę zbyt szczerą i niekiedy sztywną. To ona zawsze była tą bardziej zasadniczą siostrą. Choć czasem sama się gubiła w tym wszystkim i nawet nie była pewna, o czym naprawdę marzy.
- Za dużo o tym myślę, droga siostro. Nawet teraz. Może też powinnam cieszyć się spokojem, bo nie wiadomo, jak długo on jeszcze potrwa. I czy faktycznie nie skończę z jakimś podstarzałym wdowcem. – Miała nadzieję, że nie. Choć staropanieństwo naprawdę nie było niczym dobrym. I stanowiło plamę na dobrym imieniu rodu. – Może powinnam bardziej cierpliwie czekać. Zająć myśli czymś innym i udawać, że wcale się niczym nie martwię. – Ani kwestią zaręczyn, ani anomaliami czy innymi niepokojącymi sprawami. Chociaż damie nie wypadało zbyt mocno się interesować niektórymi rzeczami, to w ostatnim czasie Evelyn trudno było udawać, że nie zauważa absolutnie niczego, co się działo wokół nich. Nawet jeśli przy dorosłych i obcych najczęściej milczała i wypowiadała poglądy ostrożniej, myślała, że w siostrze znajdzie oparcie. Choć może nie w tym momencie, najpierw Estelle musiała uporać się z własnym zdrowiem.
- Tyle, że ostatnio nie mam zbyt wielu zajęć i może dlatego myślę zbyt dużo. Nie mogę chodzić do rezerwatu. Całymi dniami błąkam się po komnatach lub próbuję czytać książki. Ojciec nie pozwala wychodzić samotnie nawet mnie. – Choć nie była chora jak Estelle, o wiele lepiej były widziane wyjścia w towarzystwie osób z rodziny niż samej. Może ciągle miał w pamięci tamtą napaść. I obecne anomalie.
Zmusiła się, by skupić się znów na pięknych strojach wokół nich, ale nagle jakoś przestała się z tego cieszyć. Zmusiła się jednak, żeby znowu się uśmiechnąć i dla poprawy humoru siostry sprawiać wrażenie zadowolonej i odprężonej.
- Na pewno będziesz przepięknie wyglądać w tych sukniach – zapewniła ją. – Może w czerwcu wybierzemy się w nich na sabat?
O ile do tego czasu znowu nie wydarzy się coś okropnego. Ale tego już nie powiedziała na głos, gryząc się w język.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie znały się od pięciu minut, a od dziecka, stanowiąc bardzo zżyte rodzeństwo. To właśnie na tej podstawie i wypowiedzianych przez Evelyn słów, Estelle uświadomiła sobie, jak bardzo jej siostra zmieniła się w przeciągu ostatnich kilku miesięcy. O ile wcześniej zrzucała to wszystko na karb wywieranej przez otoczenie presji, tak od chwili, w której dostrzegła, że jej siostra nie czerpie radości z alchemii zaczęła martwić się nie na żarty. Potrafiła zrozumieć, że przejmowała się widmem staropanieństwa i opinią wśród innych, znacznie bardziej niż ona sama, ale nie umiała pojąć czemu stawiała to nad wszystko inne. W naiwnym myśleniu wierzyła, że rodzice będą je obie kochać, nawet jeśli zostaną starymi pannami z kotami na ich utrzymaniu, bo wiedzieli, że przecież poradzą sobie jakoś w życiu. Widząc jednak przerażenie siostry zaczynała tracić nadzieję, która utrzymywała w niej ostatni spokój.
Uśmiechnęła się lekko, wysłuchując jej uważnie. Zdołała nawet po raz kolejny posłać sprzedawczynię gdzieś wgłąb sklepu, pod pretekstem dobrania nowej szaty do kreacji, choć tak naprawdę nie chciała, by ta przysłuchiwała się ich rozmowie. Wiedziała, że ściany miały uszy, nawet w tak prestiżowym miejscu jak salon mody i nie rozumiała czemu siostra nie przyszła do niej z tym wcześniej. Teraz to ona pokazała się od strony tej starszej, mądrzejszej, kiedy przebrana w swoją suknię wyszła z przymierzalni pochodząc do Evelyn i ujmując jej dłonie w swoje chłodne, chude palce.
- Jesteś moją słodką kruszynką i nie podoba mi się to, jak bardzo się martwisz. - Powiedziała ciszej, spoglądając na twarz dziewczyny. - Cokolwiek by się nie działo, jestem przy tobie. Co prawda nie ochronię cię przed wszystkim, choćbym bardzo tego chciała, ale nie rozumiem czym się tak przejmujesz. Powinnyśmy cieszyć się, że rodzice nie wywierali na nas żadnej presji przez całe życie i dalej tego nie robią, i powinnaś wiedzieć, że nie zrobią niczego wbrew tobie. Na pewno dobiorą ci odpowiedniego kandydata, matka w życiu nie zgodziłaby się na ślub z podstarzałym wdowcem. Ojcu raczej ten pomysł nie przyszedłby do głowy. - Chyba. Swoich wątpliwości co do słuszności wypowiedzianych słów jednak nie wyjawiła, skoro podjęła próbę uspokojenia zszarganych nerwów siostry. - Musimy być im wdzięczne za to, że pozwolili nam się spełniać zawodowo. Nie wszystkie damy mają taką możliwość i ambicję. - Dodała ciut złośliwej, niż chciała i liczyła na to, że nikt tego nie usłyszy. Nie wszyscy musieli wiedzieć, że w duchu wyśmiewała próżne damy - choć sama kiedyś do nich należała. - A w domu jest wiele ciekawych zajęć, poza czytaniem i błąkaniem się po komnatach. Spróbuj czasem podsłuchać rozmowy służek lub z nimi porozmawiać. Zapewniam cię, że mają sporo ciekawych rzeczy do opowiedzenia. - Zdradzając swój mały sekret na wypełnienie nudnych dni w posiadłości, uśmiechnęła się po raz kolejny. Gdy sprzedawczyni powróciła z kilkoma nowymi szatami, odsunęła się od Evelyn, obrzucając materiał spojrzeniem. Potem wskazała, które suknie i szaty kupują i ująwszy siostrę pod ramię, skierowała się w stronę butów oraz mieniących się w świetle dodatków.
- Co do twojego pytania - nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. Chociaż mój stan zdrowia się poprawił, tak nie chciałabym zepsuć lady Nott przyjęcia nagłym omdleniem, czy zanikiem pamięci. A przy okazji chciałabym uniknąć uszczypliwych komentarzy o celowym działaniu, by zwrócić na siebie uwagę. - Znając mechanizm powstawania plotek, szczególnie na przyjęciach arystokracji, nie chciała narażać ani siebie ani siostry ani tym bardziej rodziców na podobne komentarz. Ceniła sobie spokój, nie chcąc stać się tematem rozmów. - Jeśli jednak bardzo chcesz, to możemy pójść. Widziałam piękną parę butów do twojej nowej, zielonej sukni. - Gdy stanęły przed butami, Estelle podała siostrze wspominaną parę, a sama zajęła się oglądaniem pozostałych.
Uśmiechnęła się lekko, wysłuchując jej uważnie. Zdołała nawet po raz kolejny posłać sprzedawczynię gdzieś wgłąb sklepu, pod pretekstem dobrania nowej szaty do kreacji, choć tak naprawdę nie chciała, by ta przysłuchiwała się ich rozmowie. Wiedziała, że ściany miały uszy, nawet w tak prestiżowym miejscu jak salon mody i nie rozumiała czemu siostra nie przyszła do niej z tym wcześniej. Teraz to ona pokazała się od strony tej starszej, mądrzejszej, kiedy przebrana w swoją suknię wyszła z przymierzalni pochodząc do Evelyn i ujmując jej dłonie w swoje chłodne, chude palce.
- Jesteś moją słodką kruszynką i nie podoba mi się to, jak bardzo się martwisz. - Powiedziała ciszej, spoglądając na twarz dziewczyny. - Cokolwiek by się nie działo, jestem przy tobie. Co prawda nie ochronię cię przed wszystkim, choćbym bardzo tego chciała, ale nie rozumiem czym się tak przejmujesz. Powinnyśmy cieszyć się, że rodzice nie wywierali na nas żadnej presji przez całe życie i dalej tego nie robią, i powinnaś wiedzieć, że nie zrobią niczego wbrew tobie. Na pewno dobiorą ci odpowiedniego kandydata, matka w życiu nie zgodziłaby się na ślub z podstarzałym wdowcem. Ojcu raczej ten pomysł nie przyszedłby do głowy. - Chyba. Swoich wątpliwości co do słuszności wypowiedzianych słów jednak nie wyjawiła, skoro podjęła próbę uspokojenia zszarganych nerwów siostry. - Musimy być im wdzięczne za to, że pozwolili nam się spełniać zawodowo. Nie wszystkie damy mają taką możliwość i ambicję. - Dodała ciut złośliwej, niż chciała i liczyła na to, że nikt tego nie usłyszy. Nie wszyscy musieli wiedzieć, że w duchu wyśmiewała próżne damy - choć sama kiedyś do nich należała. - A w domu jest wiele ciekawych zajęć, poza czytaniem i błąkaniem się po komnatach. Spróbuj czasem podsłuchać rozmowy służek lub z nimi porozmawiać. Zapewniam cię, że mają sporo ciekawych rzeczy do opowiedzenia. - Zdradzając swój mały sekret na wypełnienie nudnych dni w posiadłości, uśmiechnęła się po raz kolejny. Gdy sprzedawczyni powróciła z kilkoma nowymi szatami, odsunęła się od Evelyn, obrzucając materiał spojrzeniem. Potem wskazała, które suknie i szaty kupują i ująwszy siostrę pod ramię, skierowała się w stronę butów oraz mieniących się w świetle dodatków.
- Co do twojego pytania - nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. Chociaż mój stan zdrowia się poprawił, tak nie chciałabym zepsuć lady Nott przyjęcia nagłym omdleniem, czy zanikiem pamięci. A przy okazji chciałabym uniknąć uszczypliwych komentarzy o celowym działaniu, by zwrócić na siebie uwagę. - Znając mechanizm powstawania plotek, szczególnie na przyjęciach arystokracji, nie chciała narażać ani siebie ani siostry ani tym bardziej rodziców na podobne komentarz. Ceniła sobie spokój, nie chcąc stać się tematem rozmów. - Jeśli jednak bardzo chcesz, to możemy pójść. Widziałam piękną parę butów do twojej nowej, zielonej sukni. - Gdy stanęły przed butami, Estelle podała siostrze wspominaną parę, a sama zajęła się oglądaniem pozostałych.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
To prawda, Evelyn się zmieniła. Te wszystkie wydarzenia nie mogły pozostawać bez wpływu na nią. Niewiedza na temat przyszłości i potencjalnego narzeczonego była tylko jednym z wielu czynników, które błąkały się w jej umyśle. Były też anomalie i inne tragedie które działy się obok, i o ile nie obchodziły jej problemy obcych ludzi, tak nie była obojętna wobec krzywd doznawanych przez bliskich. Alchemia też nie cieszyła jak wcześniej odkąd zaczęły się anomalie, które miały też duży wpływ na składniki i mogły mieć wpływ na jakość wywarów. Nawet ich ojciec ostatnio rzadziej mieszał w kociołku, a częściej krążył po dworze z zasępioną miną, pogrążony w ponurych myślach. Rodowe pracownie chyba nigdy nie były tak puste jak w ostatnich dniach.
Patrzyła, jak siostra chwyta jej dłonie i spojrzały sobie w oczy. Z jednej strony tak do siebie podobne, z drugiej tak różne, ale od pierwszych lat życia bardzo sobie bliskie, znające się tak, jak nie znał ich nikt inny.
- Sama czasem nie wiem, co się ze mną ostatnio dzieje. To wszystko jest... takie dziwaczne. Masz rację, że za dużo myślę, a nie powinnam nigdy pozwolić, by cokolwiek zasiało we mnie wątpliwość w osądy naszych rodziców. Przecież zawsze mogłyśmy na nich polegać. Wiedzą co robią, nawet jeśli z jakiegoś powodu nie o wszystkim chcą nam mówić – powiedziała cicho, rozglądając się. Matka była co prawda mocno zaabsorbowana sobą i salonami, a ojciec eliksirami i rodowymi sprawami, ale nigdy nie bagatelizowali kwestii dotyczących żadnego z ich dzieci. Ale ich synowie zostali już mężami dłuższy czas temu, podczas gdy córki wciąż trzymały się panieńskiego stanu. Był to niewątpliwie dobry gest rodziców, pozwolić im się rozwinąć i odkryć siebie, ale niestety, czas mknął nieubłaganie. Ale postanowiła nie poruszać już dziś tego tematu.
Nie licząc momentów, gdy przychodziła sprzedawczyni, były w tej części sklepu zupełnie same. Ale Evelyn przyznała siostrze rację, że nie było to dobre miejsce ani czas na tę rozmowę. Właściwie niepotrzebnie w ogóle ją podjęła, ale chciała po prostu porozmawiać z Estelle, a w ostatnich dniach nie miała ku temu okazji, bo siostra czuła się zbyt słabo.
- Masz rację, nie wszystkie. Musimy z tego korzystać, póki jeszcze możemy – szepnęła, ściskając dłoń siostry. – Chyba spróbuję. Możemy też znowu wybrać się do piwnic lub na poddasze, jak za dawnych dobrych lat. – Im była starsza tym bardziej jej nie uchodziły pewne rzeczy, bo z małego dzikiego dziecka stała się przykładną damą która była gotowa do poważnych dorosłych zobowiązań, ale sentymenty z dzieciństwa pozostały, wciąż lubiła przeszukiwanie zakamarków posiadłości i szukanie dawnych skarbów. – Może wtedy przynajmniej będziemy mogły przez kilka godzin karmić się złudzeniem, że nic się nie zmieniło.
Przeszły do działu z butami. Evelyn wzięła do ręki parę butów podaną przez siostrę i usiadła na pobliskiej aksamitnej pufie, żeby je przymierzyć, czy na pewno są wygodne i nie uwierają jej delikatnych stópek.
- Jeszcze mamy dużo czasu. Może zdążysz ozdrowieć i te dziwne omdlenia się skończą? – zastanowiła się, naprawdę mając nadzieję że siostra zdrowiała. – Nie wezmę cię tam, jeśli będziesz się źle czuła. Ale jeśli dojdziesz do siebie... Może i tobie dobrze zrobi robienie czegoś, co kiedyś sprawiało ci przyjemność? – Bo kiedyś to Estelle była tą, która lubiła salony i przyjęcia, lepiej radziła sobie z tańcem i salonowymi intrygami. A Evelyn chciała ją jakoś uszczęśliwić.
- Chyba są trochę za ciasne – odezwała się, zdejmując uwierające buciki i szukając takich samych, tylko odrobinę większych. Całkiem ładnie komponowały się z suknią, Estelle miała dobry gust.
Patrzyła, jak siostra chwyta jej dłonie i spojrzały sobie w oczy. Z jednej strony tak do siebie podobne, z drugiej tak różne, ale od pierwszych lat życia bardzo sobie bliskie, znające się tak, jak nie znał ich nikt inny.
- Sama czasem nie wiem, co się ze mną ostatnio dzieje. To wszystko jest... takie dziwaczne. Masz rację, że za dużo myślę, a nie powinnam nigdy pozwolić, by cokolwiek zasiało we mnie wątpliwość w osądy naszych rodziców. Przecież zawsze mogłyśmy na nich polegać. Wiedzą co robią, nawet jeśli z jakiegoś powodu nie o wszystkim chcą nam mówić – powiedziała cicho, rozglądając się. Matka była co prawda mocno zaabsorbowana sobą i salonami, a ojciec eliksirami i rodowymi sprawami, ale nigdy nie bagatelizowali kwestii dotyczących żadnego z ich dzieci. Ale ich synowie zostali już mężami dłuższy czas temu, podczas gdy córki wciąż trzymały się panieńskiego stanu. Był to niewątpliwie dobry gest rodziców, pozwolić im się rozwinąć i odkryć siebie, ale niestety, czas mknął nieubłaganie. Ale postanowiła nie poruszać już dziś tego tematu.
Nie licząc momentów, gdy przychodziła sprzedawczyni, były w tej części sklepu zupełnie same. Ale Evelyn przyznała siostrze rację, że nie było to dobre miejsce ani czas na tę rozmowę. Właściwie niepotrzebnie w ogóle ją podjęła, ale chciała po prostu porozmawiać z Estelle, a w ostatnich dniach nie miała ku temu okazji, bo siostra czuła się zbyt słabo.
- Masz rację, nie wszystkie. Musimy z tego korzystać, póki jeszcze możemy – szepnęła, ściskając dłoń siostry. – Chyba spróbuję. Możemy też znowu wybrać się do piwnic lub na poddasze, jak za dawnych dobrych lat. – Im była starsza tym bardziej jej nie uchodziły pewne rzeczy, bo z małego dzikiego dziecka stała się przykładną damą która była gotowa do poważnych dorosłych zobowiązań, ale sentymenty z dzieciństwa pozostały, wciąż lubiła przeszukiwanie zakamarków posiadłości i szukanie dawnych skarbów. – Może wtedy przynajmniej będziemy mogły przez kilka godzin karmić się złudzeniem, że nic się nie zmieniło.
Przeszły do działu z butami. Evelyn wzięła do ręki parę butów podaną przez siostrę i usiadła na pobliskiej aksamitnej pufie, żeby je przymierzyć, czy na pewno są wygodne i nie uwierają jej delikatnych stópek.
- Jeszcze mamy dużo czasu. Może zdążysz ozdrowieć i te dziwne omdlenia się skończą? – zastanowiła się, naprawdę mając nadzieję że siostra zdrowiała. – Nie wezmę cię tam, jeśli będziesz się źle czuła. Ale jeśli dojdziesz do siebie... Może i tobie dobrze zrobi robienie czegoś, co kiedyś sprawiało ci przyjemność? – Bo kiedyś to Estelle była tą, która lubiła salony i przyjęcia, lepiej radziła sobie z tańcem i salonowymi intrygami. A Evelyn chciała ją jakoś uszczęśliwić.
- Chyba są trochę za ciasne – odezwała się, zdejmując uwierające buciki i szukając takich samych, tylko odrobinę większych. Całkiem ładnie komponowały się z suknią, Estelle miała dobry gust.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Przytuliła siostrę, wiedząc, że zrozumiała i pojęła sens jej słów. Miała też nadzieję, że uspokoiła ją na tyle, by nie psuć sobie dalszego dnia, który zapowiadał się dość przyjemnie i swobodnie, z dala od obowiązków i trudnych rozmów. Zaproponowała jej w zamian za to, że jeśli dalej będzie czuła się źle, to może - a nawet musi - przyjść do niej od razu, niezależnie od pory. Sam stan Estelle poprawił się na tyle, że już zasypiała sama, bez konieczności brania silnych mieszanek medykamentów na sen, do których jej organizm po pewnym czasie się przyzwyczaił - mogła więc obudzić ją zawsze.
- Ta propozycja bardzo mi się podoba, kochana. - Zadowolona z propozycji Evelyn, przymierzyła jedną z par butów, ale eleganckie lakierki na niewysokim obcasie nie były konkretnie tym, czego chciała. - Myślę, że poddasze dalej skrywa wiele tajemnic. Pamiętasz jak raz zrobiłyśmy tam sobie własny, mały pokoik i nie mogli nas nigdzie znaleźć? - Myśl o tamtym dniu, jak i wielu innych z dzieciństwa, napawała ją optymizmem i dobrym humorem. Ale pamiętała również strach matki, gdy po dobrych dwóch godzinach poszukiwań prawie zwolniła połowę służby i postawiła biuro aurorskie na nogi, a później udawała obrażoną kolejne kilka dni.
Nie skomentowała kwestii swojego zdrowia. Uśmiechnęła się za to delikatnie, dając siostrze tym samym do zrozumienia, że jeszcze zobaczą jak to się wszystko potoczy. Wolała nie wybiegać zbyt daleko w przyszłość, bo wiedziała, że plany bardzo lubiły się zmieniać, niezależnie od ustaleń i starań. Zerknęła za to na buty i widząc grymas siostry, odszukała inną parę, ciut większą.
- Powinny się rozchodzić po kilku dniach, to żaden problem. - Powiedziała, podając Evelyn kolejną parę. Sama przymierzyła może ze trzy i po kilku minutach dokonała wyboru, biorąc tylko jedną z nich. Już wystarczająco dużo kupiła, ale lord Slughorn nigdy nie oszczędzał ani na nich ani na żonie ani tym bardziej na magicznych ingrediencjach, które zalegały od paru dni nieruszone w pracowni alchemicznej. Usłyszała raz, jak mówił, że martwi się córkami i ich brakiem zapału do dalszego zagłębiania się w tajniki alchemii, ale sama na razie nie czuła się na siłach to warzenia eliksirów.
Zamiast tego skompletowała wreszcie całą swoją wyprawkę, dobierając siostrze kilka dodatków, a następnie wskazała adres pod który należało dostarczyć suknie. Zgodnie z obietnicą poszła z siostrą na gorącą czekoladę, krótki spacer i do salonu kosmetycznego, gdzie obie mogły się zrelaksować.
zt
(albo zt obie)
- Ta propozycja bardzo mi się podoba, kochana. - Zadowolona z propozycji Evelyn, przymierzyła jedną z par butów, ale eleganckie lakierki na niewysokim obcasie nie były konkretnie tym, czego chciała. - Myślę, że poddasze dalej skrywa wiele tajemnic. Pamiętasz jak raz zrobiłyśmy tam sobie własny, mały pokoik i nie mogli nas nigdzie znaleźć? - Myśl o tamtym dniu, jak i wielu innych z dzieciństwa, napawała ją optymizmem i dobrym humorem. Ale pamiętała również strach matki, gdy po dobrych dwóch godzinach poszukiwań prawie zwolniła połowę służby i postawiła biuro aurorskie na nogi, a później udawała obrażoną kolejne kilka dni.
Nie skomentowała kwestii swojego zdrowia. Uśmiechnęła się za to delikatnie, dając siostrze tym samym do zrozumienia, że jeszcze zobaczą jak to się wszystko potoczy. Wolała nie wybiegać zbyt daleko w przyszłość, bo wiedziała, że plany bardzo lubiły się zmieniać, niezależnie od ustaleń i starań. Zerknęła za to na buty i widząc grymas siostry, odszukała inną parę, ciut większą.
- Powinny się rozchodzić po kilku dniach, to żaden problem. - Powiedziała, podając Evelyn kolejną parę. Sama przymierzyła może ze trzy i po kilku minutach dokonała wyboru, biorąc tylko jedną z nich. Już wystarczająco dużo kupiła, ale lord Slughorn nigdy nie oszczędzał ani na nich ani na żonie ani tym bardziej na magicznych ingrediencjach, które zalegały od paru dni nieruszone w pracowni alchemicznej. Usłyszała raz, jak mówił, że martwi się córkami i ich brakiem zapału do dalszego zagłębiania się w tajniki alchemii, ale sama na razie nie czuła się na siłach to warzenia eliksirów.
Zamiast tego skompletowała wreszcie całą swoją wyprawkę, dobierając siostrze kilka dodatków, a następnie wskazała adres pod który należało dostarczyć suknie. Zgodnie z obietnicą poszła z siostrą na gorącą czekoladę, krótki spacer i do salonu kosmetycznego, gdzie obie mogły się zrelaksować.
zt
(albo zt obie)
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Bycie siostrą dość znanej projektantki i narzeczoną – wkrótce żoną – współwłaściciela prestiżowego domu mody, z pewnością było dla Odette ciężkie, i ona, jako wyrozumiała starsza siostra, była skłonna zrozumieć wszystko, ale nie to, że została zmuszona do odwiedzenia tego miejsca. Manifestowała swój sprzeciw głośno i dobitnie, a jednak argument o pomocy w przygotowaniach do ślubu i byciu główną druhną wybijał jej wszystkie inne z dłoni, z marszu stawiając ją na przegranej pozycji.
Szła obok Odette, w milczeniu i z grobową miną, jakby co najmniej miała zaraz oglądać swoją kreację pogrzebową, a kiedy skręciły do konfekcji damskiej, westchnęła głęboko, chcąc zrzucić ciążący na jej młodej piersi głaz. Jasność i przepych sali nie były tym, czego oczekiwała, spodziewała się jednak, że negatywne nastawienie weźmie górę nad jej opinią.
– Przecież mogłam uszyć ci tę suknię sama. S a m a. Taką, jaką byś chciała, na już, a nie z kilkudniowym terminem oczekiwania – jęknęła po francusku tuż nad uchem siostry, kiedy chłodnym i oceniającym spojrzeniem przesuwała po zebranych wokół kreacjach; bystremu oku nie umknęły wysokiej jakości materiały, ale i krzywo zrobione szwy w jednej z nich. Uśmiechnęła się w duchu, złośliwie, jak prawdziwa jędza robiąca dobrą minę do złej gry – nie rozumiem jak mogłaś mnie tu przyprowadzić. Nie cierpię takiego przepychu. – Wiedziała jednak, że Odette działała celowo lub co gorsza pod wpływem Marcela, którego najchętniej udusiłaby gołymi rękoma. Nie rozumiała powodu, dla którego w ogóle kiedyś byli blisko, kiedy ten nie widział nic innego, poza czubkiem własnego nosa i zaczesanej sztywno fryzury w odbiciu lusterka. Wprawdzie nie była odosobniona w swoim przekonaniu, gdy często spotykała się z opinią o mało męskim zawodzie wykonywanym przez Marcela, szybko przygaszaną poprzez argument o przystojnym wyglądzie, ale cieszyła się, że chociaż spróbował uszczęśliwić jej Gwiazdeczkę. Na to liczyła, wszak przecież nie umiała ocenić jego zamiarów bez wcześniejszej konfrontacji twarzą w twarz.
– Wiesz może jak się miewa mama? – Słyszała w ostatnich dniach od ciotki, że Odette miała kontakt z matką i zaczęła zastanawiać się, co tym razem zrobiła, że szanowna rodzicielka przestała odpisywać na jej listy blisko dwa i pół miesiąca temu. Może wieść o zaślubinach młodszej przypomniała wili o sytuacji sprzed lat, gdy Solange zhańbiła dobre imię rodziny, odrzucając ofertę zaręczyn i naprowadzenia jej na właściwą drogę? Chociaż wydawało się to sensownym powodem, wątpiła, by matka tak długo żywiła do niej urazę.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
To prawda, nie jest łatwo. Z jednej strony słyszę zachwyconego Marcela jak dobiera mi kreacje, popędza wszystkich pracowników każąc im uwijać się jak w ukropie, jak kupuje najdroższe materiały oraz dodatki, a z drugiej widzę niezadowoloną Solene, ani myślącą przyznać mu rację. Zaczęłam się zastanawiać - czy nie mogłabym mieć dwóch sukien? Ale wtedy wydaje mi się, że rozpocznie się kolejna wojna dotycząca pierwszeństwa jednej z nich. Pierwsza byłaby na centrum wydarzenia czyli przysięgę przed wszystkimi gośćmi, druga na dalszą część - tańce oraz inne zabawy, jakie są przewidziane dla świętujących wraz z nami. Nie chciałabym jednak wartościować któregoś z nich, oboje mogliby to źle odebrać. Chyba pozostaje mi przyjąć do wiadomości, że Parkinsonowie są nieugięci jeśli chodzi o organizację wesela. Trudno im się dziwić - jakkolwiek utalentowana jest moja siostra i jak dobre opinie krążą w magicznym świecie o jej umiejętnościach, nie może równać się z trendsetterami mody. Mają więcej pieniędzy, większe wpływy i przede wszystkim reputację. Nazwisko Baudelaire niewiele znaczy poza granicami Francji. Ale nie żałuję, że wyjechałam, nawet jak tęsknię za ciepłem południa i soczystym, słodkim zapachem cytrusów.
W ostatnich tygodniach zakątki domu mody stały się dla mnie więcej niż oczywiste. Wiem gdzie co jest, jak tam dotrzeć i w którą stronę się poruszać, żeby bezszelestnie minąć pracowników. Idę obok Solene pewna siebie, zdecydowanie mijając kolejne korytarze, aż wreszcie popycham właściwe dla konfekcji damskiej drzwi. Uśmiecham się lekko - już niedługo będę mogła bezkarnie nosić każde z tych ubrań. Teraz jeszcze muszę uważać na finanse, chociaż Marcel i tak obdarowuje mnie wszystkim, na co tylko mam ochotę.
- Wiem, kochana. Ale lady Parkinson wyraziła się jasno co sądzi o tym pomyśle - wzdycham, pozostając między młotem a kowadłem. - Wierzę, że twoja suknia byłaby równie piękna - dodaję ze stonowanym uśmiechem. Podchodzę do jednego z manekinów oglądając porozwieszane kreację. Unoszę bogato zdobiony rękaw oglądając co to za świecidełka zdobią materiał koronki. - Bzdura. Jak możesz nie cierpieć przepychu? - pytam karcąco przerzucając wzrok na siostrę. Nie wiem jak można unikać bogactw po tym, co miałyśmy w domu. Jesteśmy warte wszystkich szlachetnych kamieni oraz złota, jakie tylko istnieje na świecie. Skąd ta nagła skromność, moja droga?
- Doradź mi lepiej krój jaki powinnam na siebie włożyć - zbywam poprzedni temat, sięgając po jedną z kreacji i przykładając ją do swojego ciała. Rzucam drugiej półwili pytające spojrzenie. Mina mi rzednie na wspomnienie o matce. Nie umiem powstrzymać się od kolejnego westchnięcia. - Matka… jest obrażona. Od razu próbowała rządzić się tą uroczystością i przeforsować swoje zdanie, ale lady Parkinson okazała się być trudniejszym przeciwnikiem. Ostatecznie się pokłóciły i matka obwinia o to wszystkich wokół - odpowiadam zniesmaczona. Narobiła mi strasznego wstydu.
W ostatnich tygodniach zakątki domu mody stały się dla mnie więcej niż oczywiste. Wiem gdzie co jest, jak tam dotrzeć i w którą stronę się poruszać, żeby bezszelestnie minąć pracowników. Idę obok Solene pewna siebie, zdecydowanie mijając kolejne korytarze, aż wreszcie popycham właściwe dla konfekcji damskiej drzwi. Uśmiecham się lekko - już niedługo będę mogła bezkarnie nosić każde z tych ubrań. Teraz jeszcze muszę uważać na finanse, chociaż Marcel i tak obdarowuje mnie wszystkim, na co tylko mam ochotę.
- Wiem, kochana. Ale lady Parkinson wyraziła się jasno co sądzi o tym pomyśle - wzdycham, pozostając między młotem a kowadłem. - Wierzę, że twoja suknia byłaby równie piękna - dodaję ze stonowanym uśmiechem. Podchodzę do jednego z manekinów oglądając porozwieszane kreację. Unoszę bogato zdobiony rękaw oglądając co to za świecidełka zdobią materiał koronki. - Bzdura. Jak możesz nie cierpieć przepychu? - pytam karcąco przerzucając wzrok na siostrę. Nie wiem jak można unikać bogactw po tym, co miałyśmy w domu. Jesteśmy warte wszystkich szlachetnych kamieni oraz złota, jakie tylko istnieje na świecie. Skąd ta nagła skromność, moja droga?
- Doradź mi lepiej krój jaki powinnam na siebie włożyć - zbywam poprzedni temat, sięgając po jedną z kreacji i przykładając ją do swojego ciała. Rzucam drugiej półwili pytające spojrzenie. Mina mi rzednie na wspomnienie o matce. Nie umiem powstrzymać się od kolejnego westchnięcia. - Matka… jest obrażona. Od razu próbowała rządzić się tą uroczystością i przeforsować swoje zdanie, ale lady Parkinson okazała się być trudniejszym przeciwnikiem. Ostatecznie się pokłóciły i matka obwinia o to wszystkich wokół - odpowiadam zniesmaczona. Narobiła mi strasznego wstydu.
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Prychnęła, w niezadowoleniu przewracając oczami, gdy coraz trudniej było jej zachować obiektywizm, spokój ducha i zrozumienie co do sytuacji siostry. Miała świadomość, że ta nie miała za bardzo prawa głosu – niezależnie od tego, czy Marcel chciał uchylić jej nieba, gdy sam znajdował się poniżej głównego autorytetu – więc musiała dostosować się do tego, co ustalano – zapewne poza jej plecami – skoro już zostało wywalczone dlań miejsce w tej wspaniałej rodzinie. Głównie z tego powodu wcale nie zazdrościła siostrze zamążpójścia, gdy przez wiele lat obserwacji zdołała utwierdzić się w przekonaniu, że być może życie wśród arystokracji wcale nie było dla niej. Wolała wolność, swobodę w podejmowaniu ważnych, jak i prowizorycznych, decyzji; nie chciała być kontrolowana, musztrowana i obserwowana na każdym kroku, ceniąc sobie prywatność ponad wszystko. Ale z drugiej strony związek ze szlachcicem miał wiele niewątpliwych plusów i korzyści – chociaż ze swoim podejściem zapewne i tak by ich nie wykorzystała, odrzucając również wszelkie próby pomocy. Tak jak dotychczas.
Westchnęła, pokornie rozglądając się po pomieszczeniu i zastanawiając się, czy rzucenie się z okna ukróciłoby jej męki natychmiast, czy tylko pogorszyłoby sprawę wydłużając czas wykrwawiania się pod sklepem konkurencji.
– Zdążyłam się odzwyczaić. – Ucięła krótko, przypominając niezbyt subtelnie, że od wieku siedemnastu lat niewiele miała wspólnego z bogactwem i przepychem, z kamieniami szlachetnymi, złotem, pięknymi wnętrzami, gdy musiała przyzwyczaić się do niewielkiego domu na przedmieściach. Z początku wprawdzie tęskniła za posiadłością we Francji, porównywalną z niektórymi tutejszymi posiadłościami szlachty, z czasem zdążyła polubić to, co miała. Żyło jej się zdecydowanie lepiej, bez kaprysów i lenistwa, w ostatnim momencie gryząc się w język, gdy już prawie poleciła Odette spróbowanie podobnego życia. Pamiętała o tym, jaką pełniła tu dzisiaj rolę, więc do tejże roli spróbowała się dostosować. Ruszyła pewnie pomiędzy wieszaki, okiem kobiety – nie znawcy i konkurencji – oglądając znajdujące się w pobliżu suknie.
– Wolałabym nie, lady Parkinson może mieć wiele do powiedzenia nawet w tej kwestii – a ona przecież wcale nie zamierzała się z nią spierać, chociaż znała sylwetkę siostry na pamięć i wiedziała w jakim kroju prezentowałaby się najlepiej. – Nie przygotowała ci żadnej sukni? I całego grona służek? Jak zareagowała na wasze zaręczyny? – Posłała Odette pytające spojrzenie znad ciemnozielonej kreacji, chwilowo ignorując poruszoną kwestię rodziców; chciała zapytać, czy zjawią się na ślubie, lecz nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa. Obawiała się tej konfrontacji, pełnego wyrzutu wzroku i uszczypliwych komentarzy, niezależnie od tego, czy zjawi się z Aydenem u boku, czy jakimkolwiek innym wysoko postawionym w świecie mężczyzną.
Westchnęła, pokornie rozglądając się po pomieszczeniu i zastanawiając się, czy rzucenie się z okna ukróciłoby jej męki natychmiast, czy tylko pogorszyłoby sprawę wydłużając czas wykrwawiania się pod sklepem konkurencji.
– Zdążyłam się odzwyczaić. – Ucięła krótko, przypominając niezbyt subtelnie, że od wieku siedemnastu lat niewiele miała wspólnego z bogactwem i przepychem, z kamieniami szlachetnymi, złotem, pięknymi wnętrzami, gdy musiała przyzwyczaić się do niewielkiego domu na przedmieściach. Z początku wprawdzie tęskniła za posiadłością we Francji, porównywalną z niektórymi tutejszymi posiadłościami szlachty, z czasem zdążyła polubić to, co miała. Żyło jej się zdecydowanie lepiej, bez kaprysów i lenistwa, w ostatnim momencie gryząc się w język, gdy już prawie poleciła Odette spróbowanie podobnego życia. Pamiętała o tym, jaką pełniła tu dzisiaj rolę, więc do tejże roli spróbowała się dostosować. Ruszyła pewnie pomiędzy wieszaki, okiem kobiety – nie znawcy i konkurencji – oglądając znajdujące się w pobliżu suknie.
– Wolałabym nie, lady Parkinson może mieć wiele do powiedzenia nawet w tej kwestii – a ona przecież wcale nie zamierzała się z nią spierać, chociaż znała sylwetkę siostry na pamięć i wiedziała w jakim kroju prezentowałaby się najlepiej. – Nie przygotowała ci żadnej sukni? I całego grona służek? Jak zareagowała na wasze zaręczyny? – Posłała Odette pytające spojrzenie znad ciemnozielonej kreacji, chwilowo ignorując poruszoną kwestię rodziców; chciała zapytać, czy zjawią się na ślubie, lecz nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa. Obawiała się tej konfrontacji, pełnego wyrzutu wzroku i uszczypliwych komentarzy, niezależnie od tego, czy zjawi się z Aydenem u boku, czy jakimkolwiek innym wysoko postawionym w świecie mężczyzną.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Czuję się jak w potrzasku. Między młotem, a kowadłem. Naturalnie wybieram jedną ze stron - jestem do tego niejako zmuszona. To i tak wielka łaska, że pozwalają nam wziąć ze sobą ślub. Nie chcę zaogniać konfliktu swoim grymaszeniem oraz stawianiem warunków. Liczyłam, że Solene mnie zrozumie, ale zapomniałam, że jest przecież taka jak ja - odważna półwila, wiedząca, czego chce i niebojąca się po to sięgać. W przeciwnym razie nie uciekałaby do Wielkiej Brytanii przed wolą rodziców. I nie próbowałaby osiągać szczytów zawodowej kariery. Zatem normalnym jest, że nie widzę zrozumienia w oczach siostry. Ona nie wyszła za mąż za arystokratę, nie zna jeszcze smaku presji, jaką wywierają na mnie najbliżsi Marcela. Jest mi z tym źle, bo wolałabym swobodę wyboru wraz z kreacjami od mej utalentowanej krewnej, ale boleśnie przekonuję się, że w życiu nie zawsze jest tak, jak chcemy. Mam tylko nadzieję, że wesele minie szybko oraz bez niespodzianek, a potem wszystko wróci na poprzednie tory. Nie chcę znów popadać w konflikt ze starszą panną Baudelaire. Wreszcie się odnalazłyśmy, nie ma więc powodu do rujnowania solidnych podwalin nowej, siostrzanej relacji. Prawda?
Zerkam na Solkę trochę zdziwiona i zszokowana. To prawda, ona mieszka tutaj dłużej ode mnie - jakbym o tym zapomniała. Ja jestem w kraju może od roku, półtorej góra, nie zdążyłam się odzwyczaić od przepychu. Dom wujostwa, chociaż skromny i ciasny, nie wyplenił ze mnie pamięci o rodzinnym dworze. Ciągle mam go przed oczami w nadziei, że sama kiedyś w takim zamieszkam. I właśnie otworzyły się przede mną wrota do takiego życia, jakie zapamiętałam z Francji. Napawa mnie to szczęściem i dumą zarazem, ale nie chcę się tym chwalić. Nie w obecności siostry, której może być z tego powodu zwyczajnie przykro.
Uśmiecham się więc tylko pokrzepiająco, nie przestając oglądać pięknych kreacji. Co rusz przykładam sobie jakąś suknię do klatki piersiowej posyłając drugiej półwili pytające spojrzenie. Niestety Solene jakby obraziła się na amen, odmawiając mi pomocy. Skoro tak, to dlaczego tutaj przyszła? - Bez przesady, to przecież nie znaczy, że nie mogę rzucić kilkoma propozycjami. Zwłaszcza, że to kolekcja sygnowana ich nazwiskiem - stwierdzam trochę wojowniczo. Marszczę brwi nie szczędząc przygany we wzroku jasnych oczu. Potem wzdycham słysząc kolejne pytania. - Nie, jeszcze nie. Poprosiłam ją o chwilę czasu. Dla nas - prostuję wszelkie domysły. Odkładam ciemnoniebieską sukienkę z powrotem na wieszak, sięgając po perfekcyjnie białą. Taką, jakie się nosi na ślubach. - Była bardzo niezadowolona. Dalej zresztą jest. Ubolewa nad tym, że nie jestem półwilą-arystokratką. Ale zrozumiała chyba, że nestor wyraził zgodę, a Marcel nie chce słyszeć o żadnej innej. Ma już swoje lata, a idealnej kandydatki na żonę brak, więc lady Parkinson stara się przełknąć tę zniewagę. Mam nadzieję, że już po ślubie trochę zmięknie jej serce - mówię nie bez żalu, a także z obawami. Nie chcę być utrapieniem dla teściowej, nawet jak nie będziemy się zbyt często widywać. - Powiedz mi lepiej z kim przyjdziesz na ślub? - pytam rozweselona i bardzo zaciekawiona. Naprawdę życzę Solene wspaniałego małżeństwa.
Zerkam na Solkę trochę zdziwiona i zszokowana. To prawda, ona mieszka tutaj dłużej ode mnie - jakbym o tym zapomniała. Ja jestem w kraju może od roku, półtorej góra, nie zdążyłam się odzwyczaić od przepychu. Dom wujostwa, chociaż skromny i ciasny, nie wyplenił ze mnie pamięci o rodzinnym dworze. Ciągle mam go przed oczami w nadziei, że sama kiedyś w takim zamieszkam. I właśnie otworzyły się przede mną wrota do takiego życia, jakie zapamiętałam z Francji. Napawa mnie to szczęściem i dumą zarazem, ale nie chcę się tym chwalić. Nie w obecności siostry, której może być z tego powodu zwyczajnie przykro.
Uśmiecham się więc tylko pokrzepiająco, nie przestając oglądać pięknych kreacji. Co rusz przykładam sobie jakąś suknię do klatki piersiowej posyłając drugiej półwili pytające spojrzenie. Niestety Solene jakby obraziła się na amen, odmawiając mi pomocy. Skoro tak, to dlaczego tutaj przyszła? - Bez przesady, to przecież nie znaczy, że nie mogę rzucić kilkoma propozycjami. Zwłaszcza, że to kolekcja sygnowana ich nazwiskiem - stwierdzam trochę wojowniczo. Marszczę brwi nie szczędząc przygany we wzroku jasnych oczu. Potem wzdycham słysząc kolejne pytania. - Nie, jeszcze nie. Poprosiłam ją o chwilę czasu. Dla nas - prostuję wszelkie domysły. Odkładam ciemnoniebieską sukienkę z powrotem na wieszak, sięgając po perfekcyjnie białą. Taką, jakie się nosi na ślubach. - Była bardzo niezadowolona. Dalej zresztą jest. Ubolewa nad tym, że nie jestem półwilą-arystokratką. Ale zrozumiała chyba, że nestor wyraził zgodę, a Marcel nie chce słyszeć o żadnej innej. Ma już swoje lata, a idealnej kandydatki na żonę brak, więc lady Parkinson stara się przełknąć tę zniewagę. Mam nadzieję, że już po ślubie trochę zmięknie jej serce - mówię nie bez żalu, a także z obawami. Nie chcę być utrapieniem dla teściowej, nawet jak nie będziemy się zbyt często widywać. - Powiedz mi lepiej z kim przyjdziesz na ślub? - pytam rozweselona i bardzo zaciekawiona. Naprawdę życzę Solene wspaniałego małżeństwa.
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Słuchała spokojnie, jednocześnie wzrokiem prześlizgując po wiszących wokół kreacjach. Cóż, nie zdziwiła się szczególnie nastawieniem lady Parkinson wobec swojej nowej synowej; podejrzewała, że ten związek może wzbudzać wątpliwości i kontrowersje nie tylko w posiadłości rodu, ale i w magicznym półświatku; czasami zastanawiała się czy ów ślub w ogóle dojdzie do skutku znając możliwości i zacięcie przedstawicieli szlachty. Chociaż próbowała nie przykładać dużej wagi do tego wydarzenia, tak obawiała się o Odette i o to, by nie spotkało jej duże rozczarowanie w drodze do szczęścia, przed którym raczej nie była w stanie jej uchronić.
– We Francji byłyśmy arystokratkami – odparła jedynie, przypominając siostrze tę kwestię. Czyżby zapomniała o statusie jaki nosiła w rodzinnym kraju, skoro sama przed chwilą przypominała jej o przepychu, w którym były wychowywane? Czy status ten nic nie znaczył poza granicami Francji? Nigdy dotąd nie zastanawiała się nad tą kwestią, jak i podwójnymi standardami szlachty, która widać nie uznawała tego tytułu w Anglii, i najwidoczniej dobrze robiła, nie tracąc na to czasu.
Westchnęła, wyczuwając niezadowolenie siostry związane z jej brakiem pomocy, dlatego też postanowiła chociaż spróbować podjąć się powierzonego zadania na terytorium potencjalnego wroga. Ruszywszy pomiędzy wieszaki, przesuwała wzrokiem po kreacjach w odcieniach bieli, brudnej bieli, kości słoniowej, ecru i wielu innych biało–podobnych barwach, skupiając się jednak bardziej na ich krojach. W części z nich, pomimo ładnego kroju, nie widziała w ogóle siostry; w tym wyjątkowym dniu również i ona musiała wyglądać wyjątkowo, nie jak jedna z wielu panien młodych a w szczególności należało podkreślić jej zjawiskową, delikatną i ulotną urodę.
– Jeszcze nie wiem. Może sama? Nie zastanawiałam się nad tym. – Odparła, słysząc pytanie młodszej Baudelaire. Faktycznie, dotychczas nie zastanawiała się nad tym, z kim pojawi się na weselu, choć jej wybór skłaniał się wstępnie do Aydena. Nie wiedziała jednak jak towarzystwo nastawione poglądami antymugolsko zareaguje na przyprowadzenie kogoś stojącego po drugiej stronie barykady, chociaż nie sądziła, że na weselu osób artystycznie uzdolnionych kwestia polityczna zostanie poruszona. Zdjęła ostrożnie trzy kreacje, podając je Odette.
– Podkreślają sylwetkę i urodę, nie powinny krępować ruchów. Materiał też wydaje się idealny do noszenia przez kilka godzin, więc nie powinnaś odczuwać dyskomfortu. – Wymieniła szereg zalet wybranych sukien a potem skierowała się wraz z nimi do przymierzalni. – Uchyl rąbka tajemnicy, Odette. Gdzie zamierzacie się pobrać? W jakiej scenerii? – Spytała, siadając na miękkiej pufie w oczekiwaniu na zmianę stroju siostry.
– We Francji byłyśmy arystokratkami – odparła jedynie, przypominając siostrze tę kwestię. Czyżby zapomniała o statusie jaki nosiła w rodzinnym kraju, skoro sama przed chwilą przypominała jej o przepychu, w którym były wychowywane? Czy status ten nic nie znaczył poza granicami Francji? Nigdy dotąd nie zastanawiała się nad tą kwestią, jak i podwójnymi standardami szlachty, która widać nie uznawała tego tytułu w Anglii, i najwidoczniej dobrze robiła, nie tracąc na to czasu.
Westchnęła, wyczuwając niezadowolenie siostry związane z jej brakiem pomocy, dlatego też postanowiła chociaż spróbować podjąć się powierzonego zadania na terytorium potencjalnego wroga. Ruszywszy pomiędzy wieszaki, przesuwała wzrokiem po kreacjach w odcieniach bieli, brudnej bieli, kości słoniowej, ecru i wielu innych biało–podobnych barwach, skupiając się jednak bardziej na ich krojach. W części z nich, pomimo ładnego kroju, nie widziała w ogóle siostry; w tym wyjątkowym dniu również i ona musiała wyglądać wyjątkowo, nie jak jedna z wielu panien młodych a w szczególności należało podkreślić jej zjawiskową, delikatną i ulotną urodę.
– Jeszcze nie wiem. Może sama? Nie zastanawiałam się nad tym. – Odparła, słysząc pytanie młodszej Baudelaire. Faktycznie, dotychczas nie zastanawiała się nad tym, z kim pojawi się na weselu, choć jej wybór skłaniał się wstępnie do Aydena. Nie wiedziała jednak jak towarzystwo nastawione poglądami antymugolsko zareaguje na przyprowadzenie kogoś stojącego po drugiej stronie barykady, chociaż nie sądziła, że na weselu osób artystycznie uzdolnionych kwestia polityczna zostanie poruszona. Zdjęła ostrożnie trzy kreacje, podając je Odette.
– Podkreślają sylwetkę i urodę, nie powinny krępować ruchów. Materiał też wydaje się idealny do noszenia przez kilka godzin, więc nie powinnaś odczuwać dyskomfortu. – Wymieniła szereg zalet wybranych sukien a potem skierowała się wraz z nimi do przymierzalni. – Uchyl rąbka tajemnicy, Odette. Gdzie zamierzacie się pobrać? W jakiej scenerii? – Spytała, siadając na miękkiej pufie w oczekiwaniu na zmianę stroju siostry.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Też miałam na początku obawy. Nie tyle co o uczucie Marcela oraz moje w jego kierunku - od zawsze byliśmy po prostu przyjaciółmi. A tu się nagle okazuje, że nasze serca biją dla siebie. To piękne i przerażające zarazem. Mimo wszystko nasze światy się trochę różnią. Owszem, umiem się zachować, znam etykietę, ale to nie wystarczy, żeby podbić arystokratyczne salony. Brakuje mi nazwiska - nazwiska liczącego się w Wielkiej Brytanii. We Francji mogłyśmy być samymi królowymi, ale na ziemiach brytyjskich te tytuły nic nie znaczą. Dla wszystkich jesteśmy po prostu czarownicami czystej krwi, pozbawionej szlacheckości. Może wydawać się to niesprawiedliwe, ale tak urządzony jest ten świat. Musimy dostosować się do panujących tu reguł. Naturalnie, że nie jestem zadowolona, że taki drobiazg może stać na przeszkodzie do szczęścia mojego oraz lorda Parkinsona. Wiem, że jego krewni mnie wręcz nienawidzą, nie oni jedni zresztą. Gdyby nie moja przesadna pewność siebie oraz arogancja, prawdopodobnie nie zdołałabym utrzymać tego związku. Przerażona uciekłabym z krzykiem nie wiedząc jak poradzić sobie z tak ogromną przeszkodą. Teraz naiwnie sądzę, że nasza miłość przezwycięży wszystko, każde zło - a spędzanie czasu z resztą Parkinsonów nie będzie na tyle częste, żeby miała siąść mi od tego psychika. Jestem silna oraz dumna - poradzę sobie z tym bałaganem.
- Kiedyś tak - mruczę z ciężkim westchnieniem sugerującym, że to jednak dawne dzieje. Teraz po tamtych czasach pozostał majątek, chociaż nie tak przepastny jak wcześniej, wspomnienia oraz prestiż, jakimi odznacza się nazwisko Baudelaire we Francji. To piękne pamiątki, ale szkoda tego tytułu, może wtedy droga na salony angielskie byłaby dużo mniej wyboista.
Nieprzerwanie przyglądam się sukienkom, ale podoba mi się ich tak wiele, że nie potrafię się zdecydować, którą przymierzyć - czy w ogóle któraś z nich nadaje się dla mnie. Dlatego co jakiś czas posyłam Solene pytające spojrzenia.
- Sama? - pytam zaskoczona, odkładając przy tym bielusieńką kreację ślubną. - To nie wypada. Nie wierzę, że nie masz żadnego adoratora, którego mogłabyś przyprowadzić - stwierdzam z wyraźnym niedowierzaniem. - W sytuacji awaryjnej na pewno porozmawiam z Marcelem, żeby załatwił ci jakiegoś swojego kuzyna - oznajmiam poważnym, pewnym siebie tonem. Nie znoszę sprzeciwu. Moja piękna, utalentowana siostra nie może przybyć na mój ślub w pojedynkę - dopiero zacznie się gadanie… nie możemy im pokazać, że jesteśmy w jakikolwiek sposób wybrakowane. Nie jesteśmy.
Odbieram trzy piękne kreacje od drugiej półwili, przyglądając im się z uśmiechem. Wyglądają fantastycznie. Wsłuchuję się w szereg zalet, jakie mi wymienia. - Fantastycznie - przytakuję, kierując się do przymierzalni. Zaraz zresztą zjawia się ktoś z obsługi, skacząc przy mnie niczym sarenka. Jesteśmy tutaj same, więc nie krępuję się niczym, kiedy kobieta pomaga mi się rozebrać w celu przymiarki wybranych kreacji. - Och, wszystko chciałabyś wiedzieć - rzucam ze śmiechem, uśmiechając się do swego oblicza w lustrze. - To ma być niespodzianka. Z pewnością jednak nie zabraknie ani jednorożców, ani sportu, ani najlepszych kreacji z domu mody Parkinson - zwierzam się jej cicho i tak mówiąc za dużo. - Co wybierzesz sobie? Myślałam o złocie albo zieleni dla druhen. Albo połączone razem. Chociaż delikatny niczym grzywa jednorożca błękit również wyglądałby świetnie i nawiązywałby też do barw Beauxbatons oraz naszej rodziny, co myślisz? - dopytuję Solene, przy okazji wykonując polecenia pracownicy. Wreszcie udaje mi się założyć jedną z sukni, więc rzucam siostrze kolejne, pytające spojrzenie.
- Kiedyś tak - mruczę z ciężkim westchnieniem sugerującym, że to jednak dawne dzieje. Teraz po tamtych czasach pozostał majątek, chociaż nie tak przepastny jak wcześniej, wspomnienia oraz prestiż, jakimi odznacza się nazwisko Baudelaire we Francji. To piękne pamiątki, ale szkoda tego tytułu, może wtedy droga na salony angielskie byłaby dużo mniej wyboista.
Nieprzerwanie przyglądam się sukienkom, ale podoba mi się ich tak wiele, że nie potrafię się zdecydować, którą przymierzyć - czy w ogóle któraś z nich nadaje się dla mnie. Dlatego co jakiś czas posyłam Solene pytające spojrzenia.
- Sama? - pytam zaskoczona, odkładając przy tym bielusieńką kreację ślubną. - To nie wypada. Nie wierzę, że nie masz żadnego adoratora, którego mogłabyś przyprowadzić - stwierdzam z wyraźnym niedowierzaniem. - W sytuacji awaryjnej na pewno porozmawiam z Marcelem, żeby załatwił ci jakiegoś swojego kuzyna - oznajmiam poważnym, pewnym siebie tonem. Nie znoszę sprzeciwu. Moja piękna, utalentowana siostra nie może przybyć na mój ślub w pojedynkę - dopiero zacznie się gadanie… nie możemy im pokazać, że jesteśmy w jakikolwiek sposób wybrakowane. Nie jesteśmy.
Odbieram trzy piękne kreacje od drugiej półwili, przyglądając im się z uśmiechem. Wyglądają fantastycznie. Wsłuchuję się w szereg zalet, jakie mi wymienia. - Fantastycznie - przytakuję, kierując się do przymierzalni. Zaraz zresztą zjawia się ktoś z obsługi, skacząc przy mnie niczym sarenka. Jesteśmy tutaj same, więc nie krępuję się niczym, kiedy kobieta pomaga mi się rozebrać w celu przymiarki wybranych kreacji. - Och, wszystko chciałabyś wiedzieć - rzucam ze śmiechem, uśmiechając się do swego oblicza w lustrze. - To ma być niespodzianka. Z pewnością jednak nie zabraknie ani jednorożców, ani sportu, ani najlepszych kreacji z domu mody Parkinson - zwierzam się jej cicho i tak mówiąc za dużo. - Co wybierzesz sobie? Myślałam o złocie albo zieleni dla druhen. Albo połączone razem. Chociaż delikatny niczym grzywa jednorożca błękit również wyglądałby świetnie i nawiązywałby też do barw Beauxbatons oraz naszej rodziny, co myślisz? - dopytuję Solene, przy okazji wykonując polecenia pracownicy. Wreszcie udaje mi się założyć jedną z sukni, więc rzucam siostrze kolejne, pytające spojrzenie.
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Konfekcja damska
Szybka odpowiedź